środa, 21 października 2009

Gaba Kulka: Zaufanie jest podstawą [Wywiad]

Mimo sukcesywnie zdobywanej popularności i pozytywnego odbioru płyty "Out" (wydanej w 2006), na szersze wody udało jej się wypłynąć dopiero w tym roku, dzięki płycie "Hat, Rabbit".

Stało się tak poniekąd, dzięki zeszłorocznemu szałowi na Czesława i jego "Debiut", który najwyraźniej rozbudził zapotrzebowanie na ambitniejsze odmiany popu. I podobnie, jak w przypadku "Debiutu", trudno jednoznacznie ustalić przynależność gatunkową "Hat, Rabbit". Artystka używa określenia "progresywny pop", co można zrozumieć, jako połączenie inteligentnej muzyki z piosenkową przystępnością, czyli innymi słowy, pop dla myślących.

Już jutro ukaże się "Sleepwalk" , płyta nagrana przez Gabę wspólnie z Konradem Kuczem i wyprodukowana przez Bogdana Kondrackiego. Płyta, która sporo namiesza w rankingach oraz tegorocznych podsumowaniach. Opierając się na wrażeniach koncertowych i próbkach dostępnych w sieci, mogę stwierdzić, iż będzie to muzyka świeża, przestrzenna, oparta na ciepłych, niemal trip-hopowych podkładach, jak i również niezwykle transowa i pochłaniająca. Znakomicie wpisał się tutaj wokal Gaby, która mogła pokazać szerokie spektrum swoich umiejętności - od szeptu po wrzask, zawsze przy tym idealnie wpasowując się w klimat utworu.


Domyślam się, że z każdym kolejnym wywiadem zastanawiasz się, które pytanie będzie dotyczyć Kate Bush, albo Tori Amos. Zgodzisz się z tym, że w dzisiejszych czasach nie da się uniknąć bycia posądzonym o jakąś odtwórczość?

Nie da się, bo jest strasznie dużo rzeczy, które zostały przez innych zrobione. Co jest dobre, ponieważ można słuchać cudzych prac i w ten sposób samemu się rozwijać.

Takie szufladkowanie często jest uproszczone i krzywdzące.
Powiem szczerze, że nie jest to meritum sprawy dla mnie. To nie ma nic wspólnego z muzyką. Komuś może sprawić satysfakcję, że ktoś go uzna za totalnego, oryginalnego geniusza, natomiast nie jest to coś, do czego się dąży. Dla mnie tego typu porównania są po prostu kwestią tego, że ludzie usiłują jakoś osadzić moją muzykę, żeby można było ją opisać, ale ja nie biorę tego do siebie w żaden sposób.

Wychowywałaś się w muzycznej rodzinie, ale nie myślałaś chyba od początku o tym, żeby iść w ślady rodziców, skoro studiowałaś Architekturę Wnętrz. Czy te studia miały być dla Ciebie zabezpieczeniem, gdyby nie wyszło Ci z muzyką?Ja z muzyki zrezygnowałam już po podstawówce, czyli długo przed tym, jak zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych. To, że nie zajmowałam się muzyką klasyczną, to była kwestia tego, że byłam dzieckiem, które nie chciało ćwiczyć. W momencie, gdy przerwie się edukację trudno jest ją później na nowo podjąć, a ja już wtedy miałam swoje zainteresowania muzyczne, które szły swoimi ścieżkami.

Działasz już kilka lat na polskim rynku muzycznym. Z jakim podejściem wydawców się spotykałaś odnośnie swojej, mimo wszystko dość nietypowej u nas, muzyki?Nie miałam wielu doświadczeń z wydawcami. Właściwie miałam doświadczenia wyłącznie z moim poprzednim dystrybutorem, obecnym wydawcą i paroma firmami z którym rozmawiałam w celu znalezienia takiej, z którą będę chciała pracować przy okazji płyty Hat, Rabbit. Muszę powiedzieć, że ta obecna współpraca jest niesamowicie komfortowa dla mnie i mojego zespołu. Mamy dużo zaufania ze strony wytwórni, dużo wsparcia i zaangażowania. Życzyłabym każdemu muzykowi takiego podejścia wydawcy. Nie mam natomiast żadnych makabrycznych historii, ponieważ większość muzyków tworzących muzykę troszeczkę odbiegającą od muzyki środka wie, czego się może spodziewać po dużych wytwórniach. Chyba, że rzeczywiście rozmawiam z bardzo konkretną osobą. Ważne jest, żeby mieć zaufanie do osoby z którą się pracuje, wszystko jedno, czy jest to "majors", czy mała wytwórnia. Zaufanie jest podstawą.

Co takiego jest w Mystic Production, które było kojarzone głównie z muzyką metalową, a dziś przyciąga artystów z różnych półek muzycznych?
Droga, którą oni teraz idą, jest bardzo ciekawa. Mystic, mimo, że ma duży zasięg i duże obroty, to jednak jest widziany, jako wytwórnia niezależna, bo w ten sposób się zachowuje. To jest bardzo cenne, że niezależna wytwórnia potrafi w tak dobry sposób dbać o interesy swoich artystów. Jest to naprawdę budujące i wydaje mi się, że teraz wiele osób patrzy na Mystic, jako na taką flagową wytwórnię, która najżywiej działa. Mam nadzieję, ze ta dobra passa będzie trwała, bo daje ona możliwość kolejnych ruchów. Tak, jak powodzenie płyty "Czesław Śpiewa" na pewno nie było bez znaczenia, jeśli chodzi o rozmach czysto logistyczny w przypadku mojej płyty.

Wbrew pozorom z metalem masz jednak trochę wspólnego, bo zaczynałaś od dość odważnych coverów Iron Maiden. Odnajdujesz coś dla siebie również w cięższych brzmieniach?
Nie jestem dzisiaj tak gigantyczną fanką, jak kiedyś, ale słuchałam takiego klasycznego heavy metalu, jak Iron Maiden, Bruce Dickinson, Megadeth. W tej chwili słucham tego trochę mniej, ale cztery, pięć lat temu, to była moja główna strawa muzyczna. Myślę, ze wbrew pozorom odzywa się to w różnych moich i wokalnych i czysto muzycznych nawykach. Ta fascynacja zaowocowała bardzo ciekawymi pomysłami, np projektem Baaba Kulka. Gdybym nie siedziała w muzyce metalowej tak mocno, to nie miałabym pojęcia co robić w Baabie Kulce.

Myślisz, że sukcesy Twoje, Czesława, Marii Peszek czy Lao Che, wpływają na to, że można powiedzieć, że polski przemysł muzyczny jest obecnie zdrowszy?
Mam nadzieję, że można tak powiedzieć. Mówiłabym coś pochlebnego dla samej siebie, ale mówiąc ogólnie, wydaje mi się, że to jest fajne, ponieważ daje nadzieję osobom, którym trudno by było uwierzyć w potencjał komercyjny rzeczy trochę ambitniejszych. Wydaje mi się, ze to ośmiela potencjalnych wydawców. Raczej chodzi o przekonanie ludzi, którzy decydują o kwestiach wydawniczych, bo słuchacze i tak wiedzą lepiej, niż rynek , czego potrzeba słuchaczom.

Miłośnicy muzyki, którzy chcą, sami znajdą te dźwięki?
Znajdą, albo nie znajdą. My jesteśmy takimi osobami, które szperają, znajdują tę muzykę, którą kochają. To są często rzeczy nieznane i niedostępne w Polsce, ale nie każdy tak robi, więc dobrze, że popularne rozgłośnie grają muzykę, która ma w sobie coś troszeczkę bardziej skomplikowanego i wymaga od słuchacza jakiejś odpowiedzi.

Takie wytwórnie, jak Mystic, czy Kayax z powodzeniem promują wartościowych artystów, ale większe wytwórnie raczej nie bardzo chcą ryzykować.Wydaje mi się, że to po części jest strach przed ryzykiem, ale mam wrażenie, że "majorsy" są przygniecione swoim własnym ciężarem, rodzajem takiej niemocy, która wynika z mnogości tych projektów i też z tego, że część projektów nie wymaga na polskim rynku żadnego wielkiego działania. Mówię tu o gotowych projektach z zachodu, które są dostarczane z całym pakietem promocyjnym. To troszeczkę rozleniwia, bo człowiek oducza się bardziej kreatywnego myślenia, a takie wytwórnie, jak Mystic pozytywnie kombinują i starają się wymyślić w jaki sposób tą muzykę przedstawić ludziom i to jest bardzo ważne.

Tak się zastanawiam, czy to dobrze, czy źle, czy taka bardziej masowa popularność niszowych artystów, granie w każdej rozgłośni radiowej, pokazywanie w każdej telewizji, jest takiej muzyce potrzebne?
Ale tak nigdy nie będzie. Dlatego ona nazywa się "niszowa", bo ma taki, a nie inny charakter, że jest dla konkretnej grupy ludzi, która oczywiście się zmienia i może być bardzo ciekawa i zróżnicowana. Jednak to nie jest muzyka, mająca się podobać wszystkim, bo to nie o to chodzi. To jest w porządku, że tego nie słucha cała Polska. To by było oczywiście miłe, ale trzeba być naiwnym, żeby myśleć, że to jest możliwe.

Jak wygląda Twoja praca nad utworem? Najpierw powstaje tekst, czy muzyka? Jakiego bodźca potrzebujesz? Film, muzyka, własne przemyślenia?Bardzo różnie. Z każdą piosenką jest troszeczkę inaczej i np. w przypadku projektu Kucz/Kulka była zupełnie inna historia, ponieważ dostałam gotowy materiał, do którego układałam melodie i teksty. Natomiast nie ma reguły w przypadku moich własnych autorskich piosenek. Czasem jest to impuls, jakaś fraza, do której się buduje całą resztę.

Wolisz bardziej proces twórczy w studiu, komponowanie, czy występowanie na scenie?
Wydaje mi się, że jedno jest nagrodą za drugie i vice versa. Siedząc w studiu wiadomo, że chciałoby się trochę tej żywej, koncertowej energii podczas, której ma się tylko jedną szansę na zrobienie czegoś i później jest już koniec. W pewnym sensie może być to tremujące, ale dla mnie jest inspirujące, uwalniające. Jeżeli coś się nie uda, tak jak dzisiaj mieliśmy problem w jednym utworze, który nam się posypał i musieliśmy ratować się na bieżąco - wtedy człowiek zaczyna kombinować "o Boże, co zrobimy, tutaj ktoś nie wszedł, ktoś zawalił" i to jest fajne w graniu na żywo.

Piosenki zaczynają żyć własnym życiem.
Piosenki dostają życia, a my dostajemy adrenaliny, bo musimy szybko zadziałać. Poza tym, nikt nam tego nie wypomni, to nie jest uwiecznione. To jest ten moment, ten urok grania na żywo, również gdy nam się coś uda - tego też nie utrwalimy. To pójdzie i ktoś to odczuje, ale później może o tym zapomni. Tak samo, gdy się coś zepsuje. W studio cudowne jest, że można dopracować ten moment do perfekcji. Można się zastanowić, czego chcemy od danego dźwięku i po prostu pracować nad tym, bawić się różnymi konwencjami dźwiękowymi.



W jednym z wywiadów powiedziałaś, odnośnie śpiewania po polsku, że trochę tego unikasz, bo odsłaniasz się emocjonalnie i że to nie jest fair. Odnoszę jednak wrażenie, że większą sympatią wśród słuchaczy cieszą się utwory, które śpiewasz właśnie po polsku. Czy również tak odczuwasz?
Tak, ponieważ jesteśmy w Polsce, to jest naturalne, ale nie mam zamiaru dać temu wpłynąć na moją muzykę - niektóre piosenki po prostu muszą być po angielsku. Nie dlatego, że jest to moje widzimisię. One są stworzone do takiego a nie innego narzędzia, tak jak są stworzone do konkretnego tempa, tonacji, czy harmonii. Gdyby się okazało, że większą popularnością cieszą się piosenki szybsze niż jakieś tempo, to nie znaczy, że należałoby od razu zacząć pisać same piosenki powyżej pewnego tempa. Tak, jak z językiem, że jeżeli bardziej popularne są po polsku, to należałoby zacząć pisać tylko po polsku.

Teksty są dla Ciebie ważne? Zaśpiewałabyś na swojej płycie tekst cudzego autorstwa?
Teksty są dla mnie ogromnie ważne i dlatego bardzo chętnie bym zaśpiewała cudzy tekst. Tylko to musi być tekst, który ma dla mnie znaczenie. To nie jest tak, że cudze teksty mogą dla mnie znaczyć mniej niż własne, a często znaczą tyle samo. Na tym polega piękno słuchania muzyki, bo przecież kiedy się słucha cudzego tekstu, też jest on dla Ciebie ważny, tak jakby był trochę Twój. Na tym to polega.

Jesteś indywidualistką. Łatwo przyszło Ci przestawić się na granie zespołowe? Zespół z którym grasz traktujesz, jako pełnoprawny?

To jest prawda. Nie wiem, czy mnie to czyni mniejszą indywidualistką, ponieważ utwory, jako takie, są mojego autorstwa - ich podstawy, fortepian, wokal i wszelkie harmoniczne zmiany. Ale jako zespół, na równi robimy ciekawszą muzykę. Mnie nie interesuje to, żeby ktoś do mojego wokalu z fortepianem zaaranżował jakiś podkład. Robimy to tak, że te instrumenty grają razem i wtedy, moim zdaniem, są w stanie osiągnąć właściwy efekt. Wydaje mi się, że publiczność czuje, że to jest zespół i dlatego pozostali muzycy są bardzo ciepło przyjmowani, jako artyści, którzy stoją w pierwszym rzędzie tak, jak ja. Takie podejście owocuje tym, że publiczność zwraca uwagę na to, jak gra cały zespół. Ich kunszt jest bardzo wysoki i warto zwracać uwagę na to, co robią, bo te piosenki na tym zyskują. Nie opłaca się więc mieć zespołu akompaniującego, który stoi gdzieś tam w kulisie. Dla mnie tez jest to taka sama radość, jak dla publiczności słuchać ich i na nich patrzeć. Żaden wieczór nie jest taki sam, co też jest efektem grania z zespołem. Dzieją się rzeczy nieprzewidywalne, jakieś interakcje między nami, czasem inne interpretacje, elementy zmian.

Również improwizacje?
Improwizacje to jest duże słowo. Mój materiał jest dość mocno poaranżowany. Przykładowo, koledzy tutaj (w tym momencie Gaba wskazała na scenę z której dwóch muzyków zabierało instrumenty - przyp. red.) Wojtek Traczyk i Robert Rasz grają we free-jazzowym trio The Light muzykę improwizowaną i jestem bardzo zadowolona, że z nimi w takim układzie mogę teraz pracować, bo wiem do czego są zdolni. Gdyby ich kompletnie spuścić z jakichkolwiek więzów, mogliby poprowadzić każdy temat w najmniej oczekiwanym kierunku, cudownie. Mają wielką wyobraźnię muzyczną.

A jak jest z duetami? Musisz nadawać na tych samych falach z tą drugą osobą, tak, jak np. z Czesławem albo Konradem Kuczem?Wydaje mi się, że coś musi być. Gdyby tylko raz się zgrać i ustalić wszystko raz na zawsze - byłoby to nudne. To jest to, o czym mówiłam przed chwilą, musi być jakaś komunikacja i wydaje mi się, że na tym polega muzyka. Większość osób myśli o tym, jako komunikacji artystów i widzów, ale wydaje mi się, że jest to komunikacja na scenie. Nawet w muzyce, która nie jest bardzo improwizowana musi być przepływ energii między ludźmi na scenie.

Jak byś porównała koncert w małym klubie z koncertem na dużym festiwalu, gdzie jakaś część widowni jest przypadkowa?To jest bardzo fajne, bo wtedy pojawia się zabawa we wciągnięcie widza w swoją muzykę. Oczywiście nie należy się na tym za bardzo koncentrować, ale strasznie miło jest obserwować, jak ludzie, którzy przyszli sobie popatrzeć, posłuchać, za cztery piosenki już tam wesoło podrygują (śmiech). Wtedy ma się poczucie dobrze wykonanej pracy.

Czego możemy się spodziewać po reedycji płyty "Out"?
Jestem bardzo zadowolona, że ta reedycja nastąpi. Na początku myślałam o niej, jako formalności, żeby ta płyta była, bo jej nakład się wyczerpał, a ludzie o nią pytali. Cieszę się, że postanowiliśmy ją zremasterować. Wzięliśmy oryginalne ścieżki i zmiksowaliśmy je z Marcinem Borsem we Wrocławiu, co było świetną decyzją. Pomimo tego, że byłam zadowolona z tego, jak brzmiał ten album, gdy powstawał, to jednak popełniłam tam parę błędów producenckich. Nie miałam pojęcia w jaki sposób zgrać, skompresować, co może nie służyć temu dźwiękowi. I Marcin to odkręcił - zachował całokształt, nic nie zmienialiśmy, nie poprawialiśmy, mimo że jest tam trochę rzeczy, które można by poprawić, ale zostawiliśmy to. Zajęliśmy się odczyszczeniem dźwięku, żeby nie był spłaszczony, żeby mu się krzywda nie działa. Ten album brzmi teraz dużo lepiej, jest szerszy, ma więcej powietrza. Dodaliśmy pięć bonusów, takie migawki z przeszłości. Wrzuciłam tam trzy numery z mojego pierwszego albumu nagranego właściwie tylko dla krewnych i znajomych, "Between Miss Scylla and a Hard Place".

Ta płyta nie doczeka się reedycji?
Nie, bo ona się do tego nie nadaje. Tam jest mnóstwo fajnych pomysłów, ale realizacyjnie jest męcząca. Wydaje mi się, że te piosenki po części zasługują na ponowne nagranie, natomiast w przypadku "Out", produkcja jest domowa, ale stoi na własnych nogach. "Miss Scylla" była jedynie pierwszą wprawką. Jest nie do słuchania. Więc na reedycji "Out" są trzy numery z tego albumu, a także pierwsza wersja piosenki Love Me, która jest na ostatniej płycie. Pomyślałam, że to może być ciekawostka dla osób, które mają "Hat, Rabbit", mogą usłyszeć jak ta piosenka brzmiała cztery lata temu nagrywana przeze mnie w domu. I jeszcze jest cover London Calling, który nagrałam sama tuż po tym, jak skończyłam nagrywać Out. Ta piosenka nie weszła na pierwszą edycję ponieważ nie miałam pomocy w załatwieniu pozwolenia na umieszczenie covera. Była kwestia ZAIKS-ów, ja to robiłam zupełnie sama i troszkę przerosło mnie to na tamtym etapie. Wtedy nie weszła, ale teraz znalazła się tam, gdzie miała być od początku.

Niedługo wyjdzie, znakomicie zapowiadająca się płyta "Sleepwalk", którą tworzysz wspólnie z Konradem Kuczem. Płyta inna niż Hat, Rabbit, podobnie, jak odmienne były Twoje interpretacje utworów Iron Maiden od oryginałów. Lubisz szukać nowych dźwięków, łączyć różne gatunków? Masz pomysły, które chcesz realizować w przyszłości?Cały czas myślę o następnej solowej płycie, ale ona jeszcze poczeka. Zbieram informacje, usiłuję wybadać co mi się podoba, jakie rzeczy mnie fascynują na tyle, że będę w stanie poświęcić im dużo czasu. Najbliższym projektem, jaki zostanie nagrany to utwory Iron Maiden z Baabą. Płyta ukaże się w przyszłym roku, więc powoli zbieramy się na zimę, żeby ponownie zacząć ze sobą grać. To jest najbliższy mój projekt. I jest jeszcze jeden, na razie objęty tajemnicą, więc w przyszłym roku będę zbierała siły i inspiracje na następny album. Ale w tym czasie będę się też zajmowała innymi projektami.

Dziękuję z rozmowę.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Czesław Śpiewa: Powinno się trochę wyluzować [Wywiad]

Niemal rok temu nieznany szerzej Czesław Mozil wydał pod szyldem Czesław Śpiewa płytę zatytułowaną "Debiut" z tekstami pisanymi przez internautów. Prawie natychmiast uzyskał status gwiazdy, podbijając serca słuchaczy nie tylko muzyką, tak odmienną od papki, którą karmią nas media, ale też niezwykłą osobowością i nietypowymi koncertami.

Czesław przez ponad dwadzieścia lat mieszkał w Danii, jednak odwiedzał Polskę w miarę regularnie ze swoim zespołem Tesco Value. W tym czasie wydał dwiepłyty, których reedycje można dostać również u nas.

Właśnie ukazał się krążek "Songs for the Gatekeeper", który jest reedycją drugiej, niewydanej oficjalnie, płyty Tesco Value. Moim zdaniem to jak dotychczas najlepsze dzieło Czesława, które powinni docenić zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy jego twórczości. Niezależnie od tego, czy jesteś fanem baśniowego klimatu "Debiutu", takie utwory jak "Wheel of Progress", "Not the First Not the Last One" czy niesamowity "Along Came a Spider" muszą zrobić na tobie wrażenie. Między innymi o tej płycie rozmawiałem z Czesławem przed koncertem w Konińskim Domu Kultury.

Niedługo minie rok, odkąd przebojem, niejako znikąd zawojowałeś polski rynek muzyczny. Dziś jesteś postrzegany w kategoriach fenomenu, jedni Cię uwielbiają, drudzy wprost przeciwnie. Zastanawiałeś się nad tym, dlaczego wzbudzasz tyle emocji?- Na pewno to jest tak, że ludzie, którzy mówią, że to jest znikąd po prostu nie wiedzieli, że my 250 koncertów zagraliśmy przez ostatnie sześć. Graliśmy po całej Polsce i mieliśmy swoją bazę fanów, ale to był pierwszy taki oficjalny kontrakt. Natomiast, kiedy płyta się ukazała ludzie poszli do sklepów, kupili ją i nagle był szok „dlaczego? skąd?”. To jest takie ciekawe w polskim showbiznesie, że trzeba tańczyć w „Tańcu z Gwiazdami”, żeby się pokazać i potem wydać płytę. Ja funkcjonowałem w kręgach muzycznych, ludzie wiedzieli co to Tesco Value, co to za muzyka.

Natomiast wszyscy ci, co mnie nienawidzą, chyba nie byli na koncercie i do końca nie przesłuchali tej płyty. Może powinni kupić „Songs for the Gatekeeper", która więcej mówi o naszej twórczości. Jedna płyta to jest jedna płyta. Wszystko co się staje popularne ma swoich przeciwników. Gdyby Feel sprzedał mniej płyt, to nikt by ich nie nienawidził, a teraz jest moda, żeby nie lubić Feela, bo zespół stał się bardzo popularny. Gdyby płyta „Songs for the Gatekeeper” ukazała się trzy lata temu na polskiej scenie i gdyby to było w podziemu, to by był wielki szał. Teraz jestem pewien, że żadne takie alternatywne gazety nie chwycą tej płyty i nie będą o niej pisać dlatego, że Czesław Śpiewa to się już kojarzy z 60 tysiącami sprzedanych płyt, a skoro się sprzedało tyle płyt w Polsce, no to nie może być dobra muzyka.

Niektórzy postrzegają Cię jako zmyślnie pomyślany produkt marketingowy.
- Widzisz, ja sam o tym mówię, żeby dać jakiś dystans. „Ja spotkałem satanistów pięć lat temu, chciałem wydać płytę i zmieniłem imię z Piotrka na Czesław Śpiewa i nauczyłem się grać na akordeonie. To są moi muzycy i ja ich w ogóle nie znam, tylko był casting w Skandynawii”. Niech takie plotki żyją, bo to wtedy wszystko mówi o tych, co w te plotki wierzą. Ludzie chcą mieć ściemę. Tak, jak kiedyś powiedziałem na koncercie, że się nazywam Piotrek, to potem przez dłuższy czas to się tak rozgłosiło, że po koncertach przychodzili ludzie i pytali o ten prawdziwy autograf, nie o Czesia tylko o Piotrka. Ja mówię, żeby mieć jakiś dystans, dlatego, że jak człowiek ma mikrofon i jest w telewizji czasami, to nie znaczy, że wszystko co on mówi, to jest święte.

Od czasu premiery „Debiutu” zarówno dziennikarze jak i Twoi fani mają problem z klasyfikacją Twojej muzyki. W jakim dziale sklepu muzycznego umieściłbyś swoją płytę?
- Wiesz co, nie wiem, ale ja to nazywam teatralnym popem. To jest pop, na pewno. W tej chwili taka płyta, jak ta... Tesco Value było bardziej alternatywne, rockowe, a ta jest taka łatwiej dostępna. Dlatego na pewno znalazła swoją publiczność. Nie wiem, teatralny pop, pop-rock, alternatywa.

Mówisz, że jesteś przeciwny przeintelektualizowaniu sztuki
- Jak najbardziej, ale w tym sensie, że chodzi mi o takie wymądrzanie się, o tym co jest dobre, a co nie, dlatego, że tak naprawdę mnie kręci to co mnie rusza, co sprawia, że coś się dzieje ze mną. To może być od najprostszych rzeczy do bardzo, bardzo trudnych tematów. O to mi chodzi.

Uważasz, że muzykę powinno się odbierać bardziej intuicyjnie, że powinno się ją dzielić przede wszystkim na muzykę dobrą i złą, a nie tylko na gatunki?- Jak najbardziej. Przykładowo hip-hop - jeżeli nie słuchasz hip-hopu, to chyba nie słyszałeś dobrego hip-hopu, bo jest go mnóstwo (śmiech).

W jednym z wywiadów powiedziałeś nawet, że to jest w porządku, jeżeli jednego dnia masz ochotę słuchać Dody, a następnego Behemotha.- Ja powiedzmy Dody nie słucham, Behemotha więcej, ale na pewno można. Powinno się trochę wyluzować i tak samo, jak jedzenie - różne smaki mamy i całkowicie zdrowo jeść czasami różne rzeczy.

Nie miałeś żadnych rozterek sprzedając swój bar w Kopenhadze i poświęcając się niepewnej przecież profesji artysty alternatywnego?
- Ja zawsze grałem muzykę, mam studia muzyczne i zawsze byłem w tej niepewnej profesji. Były miesiące gdzie było więcej pieniędzy, były miesiące gdzie było mniej. A bar kupiłem, bo takie miałem marzenie, ale powiem ci szczerze, że tak obiektywnie chyba nie ma cięższej branży niż taka restauracyjna. Dlatego całkowicie nie żałuję, bo prowadzenie baru kosztowało mnie mnóstwo pieniędzy i mnóstwo pracy. W tej chwili jestem grajkiem. Mam nadzieję, że będę przyjeżdżał. Jak się skończy ten boom na Czesława, to mam nadzieję, że znajdę swoje miejsce na polskiej scenie muzycznej i będę działał, będę robił swoje płyty i będę grał koncerty dla tych ludzi, którzy kiedyś usłyszeli moje piosenki.

Dlaczego odmówiłeś występu w „Tańcu z Gwiazdami” i „Gwiazdach Tańczących na Lodzie”?
 - Inaczej bym nie pojechał na trasę jesienną, prawda? Za to musiałbym uczyć się tańczyć.

Coś za coś, bo być może przełożyłoby się to na sprzedaż płyt.
- Niekoniecznie. Udział w „Tańcu z Gwiazdami” nie sprawi, że twoja płyta się sprzeda. Nie będę mówił imion i nazwisk, ale mogę parę takich osób wymienić, które brały udział w ostatnich dwóch edycjach i niekoniecznie im się powiodło. Wydaje mi się, że to nie jest publiczność, która naprawdę chce mojej muzyki słuchać. Za to sądzę, że takie programy są dobre i miłe dla tych ludzi, którzy mają ochotę w tym uczestniczyć. To nie jest coś, co ja mam w tej chwili ochotę robić i nie wiem, czy będę miał ochotę, bo co bym napisał na swojej stronie internetowej? Że możecie mnie oglądać co niedzielę, ale głosujcie na mnie, bo inaczej wypadnę, ale trasy odmówiłem, i nie będę w tym czy tym mieście.

Sugerowałeś się jakoś tym, co by Twoi słuchacze pomyśleli o udziale w takich programach?
- No pewnie, że tak. Ja nie mam nic przeciwko showbiznesowi i telewizji i nie mam nic przeciwko braniu udziału w różnych programach. Tylko, żeby to było wiarygodne i żeby to miało coś wspólnego z tym co ja lubię na co dzień - muzyka, czy jakieś tematy, które mnie poruszają, co ja sądzę, że jest ważne. Przyznam, że taki „Taniec z Gwiazdami” mnie po prostu nie za bardzo ciekawi no i koniec. Ja nie potrafię tańczyć dobrze i też nie będę brał udziału w takim programie.

W czym jeszcze odmówiłbyś udziału? W Eurowizji?
- Tak, dlatego, że ja po pierwsze nie nadaję się na Eurowizję, nie mam takiego wokalu, żeby to było ciekawe na Eurowizję...

Ale taki Lordi, choć to inna bajka, też nie są zbyt mainstreamowym zespołem, a Eurowizję wygrali.
- No tak, ale ja nie chcę się porównywać do Lordi i sądzę, że Eurowizja dzisiaj nie jest tym, czym była kiedyś. Poziom piosenek nie jest taki jak był 10-15 lat temu. Kiedyś było coś całkowicie innego, jak Abba wygrywała, czy nawet rosyjscy wykonawcy w latach 80. Wtedy były hity. To było trochę jak Opole dawno temu. Eurowizja była ciekawa, tam były świetne piosenki, a teraz, no nie wiem. Czy ty sądzisz, że są świetne piosenki na Eurowizji?

Chyba ciężko byłoby jakąś znaleźć...
- Nawet jeżeli znajdzie się jedna piosenka, która jest fajna, to po co brać udział w czymś, co jest tak straszne? A gdybym ja brał udział w Eurowizji z jakąś fajną piosenką, to niekoniecznie ta piosenka zostałaby wyróżniona, bo to jest całkowicie inna stylistyka. Dlatego to nie jest coś dla mnie, niech ktoś inny się w to pobawi.

Śledzisz to, co dzieje się na polskim rynku muzycznym? Słyszałeś ostatnio coś godnego uwagi?
- Ja jestem fanem Marysi Peszek, jestem fanem Lao Che. Teraz taka kapela Kumka Olik wydała płytę. Znam chłopaków, też mi się bardzo to podoba. Camero Cat z Krakowa też będą wydawać płytę, zawsze byłem fanem Pogodno. Jest dużo tego, też BiFF, Budyń. Znam scenę polską i poznaję ją coraz bardziej, ale odkrywam też takie starsze rzeczy, jak Kora. Dopiero się zakochałem w Korze, a nigdy nie miałem możliwości tego słuchać. Dlatego, jak najbardziej odkrywam i na bieżąco uczestniczę i szukam w portalach co się dzieje.

Zagrałeś na płycie Hey "MTV Unplugged", a czy są jeszcze jacyś inni polscy artyści z którymi chciałbyś coś wspólnie nagrać?- Na pewno są, ale w tej chwili nie chcę o tym mówić i też nie wiem co to by była za propozycja. Mimo że jestem fanem wielu wykonawców, to nie zawsze by było dobrze dla nich albo dla mnie, żeby wspólnie coś zrobić. Współpraca z Heyem była cudownym przeżyciem i to się tak naturalnie trafiło, bo ja byłem i dalej jestem fanem tego zespołu i nie można sobie nic piękniejszego wyobrazić niż udział w takim Unpluggedzie, gdzie jest Kasia Nosowska i Hey. Dlatego to było cudowne, ale niekoniecznie mnie ciągnie do takich projektów w tej chwili.

Właśnie ukazała się reedycja drugiej płyty Tesco Value „Songs for the Gatekeeper”. Mówiłeś o niej, że kosztowała Was sporo łez i że jest to płyta ciemniejsza, bardziej mroczna. Co możesz więcej o niej powiedzieć?- To jest dziewięć kawałków, z których dwa chciałbym zrobić jeszcze raz po polsku w innej wersji na następnej płycie. Jest tam piosenka „Proszę się nie bać” o wszystkich małych chłopcach, co lubią się schylać, są tam takie piękne chórkowe korale, jest taka bardziej industrialna. Płyta od jedynki do dziewiątki, stanowi taki cały obrazek i bardzo jestem z niej dumny. Sądzę, że teksty są na wysokim poziomie. Ona jakoś nigdy nie zaistniała, bo nagraliśmy ją, zrobiłem mastering, wydrukowałem 500 sztuk, potem plan był, żebym szedł do jakiejś wytwórni z tym, ale tak się nie złożyło, bo nagle wpadła mała depresja. Zrobiłem krótką przerwę od tego wszystkiego i kupiłem bar. Ta przerwa od muzyki tak na poważnie to trzy lata trwała, a nie rok. Dlatego się cieszę, że ta płyta teraz będzie miała możliwość znaleźć więcej słuchaczy przez sukces projektu Czesław Śpiewa, dlatego, że jestem dumny z niej. Każdy krytyk takiego Czesia ewentualnie niech sobie posłucha tego.

Można powiedzieć, że ta płyta to takie uzupełnienie dla Twojego wizerunku?
- Jak najbardziej i to będzie świetna wizytówka. Ja będę chodził z tą płytą. Mogą ludzie gadać różne rzeczy, ja to dobrze znam. Sam, nie wiem przez ile lat w ogóle nie brałem Coldplay pod uwagę. Myślałem sobie „Coldplay? Każdy tego słucha, taki pop-rock”. Nagle skopiowałem płytę od kolegi, przyznam się, miałem ją na komputerze i pewnego dnia ją sobie puściłem i byłem zaszokowany, jak mi się to bardzo podoba. Nie jestem wielkim fanem Coldplay, ale to są naprawdę dobre popowo-rockowe piosenki, ale przez długi czas myślałem „Coldplay? Eee, tam” i na pewno mnóstwo osób też tak mówi o Czesław Śpiewa.

Przekonają się z czasem do Ciebie?
- Mogą się przekonać, ale to nawet nie jest moja walka, to nie jest moja gra, żeby się przekonali do życia, że czasami można lubić inne rzeczy. Teraz nie mówię o swojej twórczości, ale na pewno jak się ma takie podejście, to czasami też dużo rzeczy się traci w życiu.

Co z następcą „Debiutu”? Masz już jakieś pomysły, orientacyjny czas wydania?
- Zaczynamy nagrywać teraz latem w Tucznie koło Poznania. Kiedy ona się ukaże nie wiem, pewnie gdzieś wiosną 2010. Ona będzie bardziej popowa. Może mniej będą popowe aranżacje, ale mam takie piosenki, które są takie wiesz, „I mówią mi, że twoje serce tak chciałoby rozbawić się”. I takie rzeczy też chcę śpiewać.

Otrzymałeś aż siedem nominacji do Fryderyków 2009. Masz w związku z tym jakieś oczekiwania i czy w ogóle takie nagrody coś znaczą dla Ciebie?- Przyznam, że nie mam. Pewnie, że byłoby miło dostać jakąś statuetkę, ale ja też to biorę trochę symbolicznie, bo to nie jest gra. Nie wiem dlaczego tam nie ma Lao Che w tych nominacjach.

Ale i tak w tym roku jest sporo wartościowych nominacji.
- Podoba mi się to, że rynek muzyczny w Polsce się zmienił i to można mówić o 2008 roku, gdzie te większe wytwórnie we Fryderykach mają bardzo mało nominowanych. Dominują niezależne wytwórnie i to jest dobre, bo to dobrze świadczy o polskiej scenie muzycznej i o tym, że rynek się trochę zmienia. Polska muzyka jest cudowna i dobrze, że ona jest różna i są wykonawcy, którzy docierają bardzo szeroko. Jest ta nisza, ale też powoli znajduje ona większą publiczność.

Dziękuję za rozmowę.